Bazyliszek XXI wieku - moje opowiadanie
Bazyliszek XXI wieku
W pewnym mieście żył pewien chłopak. Teoretycznie wyglądał całkiem zwyczajnie i przeciętnie jednak zdradzało go żądne przygód spojrzenie. Miał oczywiście imię, ale pamiętało je niewiele osób. O wiele więcej jego znajomych nazywało go po prostu Dratewką. Ksywka ta przylgnęła do niego, kiedy jako dwunastolatek przeżył niezwykłą przygodę. Przygód miał wiele przez całe życie, ale właśnie ta była szczególna. I właśnie ją zamierzam wam dzisiaj opowiedzieć.
Nadchodziła wiosna i każdego ranka powietrze robiło się ciut cieplejsze. Niektóre dni wciąż były zdecydowanie zimowe, ale każdy czuł już w powietrzu wiosnę. Z Dratewką nie było inaczej. On także w trakcie dłużących się lekcji coraz częściej wyglądał przez okno i planował kolejne wyprawy i przygody, ponieważ było to coś co lubił i z czego był znany. Jednak w tym roku na przygodę nie musiał czekać do wiosny... Pewnego dnia zawitała po niego w drzwiach szkoły. No dobrze, nie we własnej osobie. Ale... wszystko po kolei.
Pewnego prawie już wiosennego dnia Dratewka wychodził właśnie ze szkoły. A bardziej zamierzał wyjść, ale na drodze stanęła mu gromadka pierwszoklasistów gapiących się wprost na niego. Jeśli w szkole Dratewka kogoś się obawiał to właśnie pierwszaków. Szczególnie, gdy czegoś chcieli. A teraz najwyraźniej czegoś chcieli i to właśnie od niego. Westchnął, bo już wiedział, że przepchnięcie się przez utworzony przez nich mur nic nie da. Zamiast tego zrobił swoją minę szkolnego gwiazdora (którym w pewnych kręgach rzeczywiście był) i podszedł do dzieciarni z uniesioną brodą.
- Tak? - spytał się, a wtedy dzieciaki zaatakowały go jak huragan w czystej postaci.
- Proszę, pomóż nam szanowny panie!!!
- On nas zaaaaatakuje!!!
- On jest niebezpieczny!
- Ej, a jak to ONA?!
- Pożre nas!
-POOOMÓŻ!!!
Dratewka zaczął rozglądać się dookoła licząc, że ktoś przyjdzie i uciszy towarzystwo. Niestety, każdy przechodzący obok nauczyciel odwracał od zbiegowiska wzrok. Typowe, widocznie nawet nauczyciele obawiali się pierwszaków. Tymczasem błagania o pomoc przerodziły się w jakąś kłótnię, której sensu nawet nie próbował pojąć. Obszedł pierwszaków i szybko wysunął się na dwór. "Poszło nadzwyczaj łatwo", pomyślał zadowolony. I właśnie w tym momencie zobaczył, że obok niego idzie dziewczynka, która chyba jako jedyna zobaczyła, że od nich uciekł.
- Się nie przejmuj. Oni tak zawsze - powiedziała pogodnie.
Kucyk podskakiwał jej w rytm kroków, a lekko za długa blond grzywka opadała jej na oczy.
- A tak w ogóle jestem Olka. Olka Fasolka. Możesz tak na mnie mówić.
- To twoja ksywka? - spytał się Dratewka, który jeszcze wtedy żadnego przezwiska nie miał.
- Nie, nazwisko - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Zabawne nazwisko zdawało się w ogóle jej nie przeszkadzać.
- No dobrze Olko Fasolko, powiesz mi może o co chodziło twoim kolegom? - spytałem się.
Nie żeby jakoś specjalnie mnie to interesowało.
- Powiedziałam im, że zobaczyłam potwora. A oni ześwirowali ze strachu - powiedziała to takim tonem jakby widywała potwory codziennie. I że nie były one powodem do lęku.
Co od razu wzbudziło u Dratewki pewien podziw.
- A gdzie widziałaś tego hm... potwora?
Mała cwaniara. Musiała mieszkać gdzieś po drodze do mnie i myślała, że idę z nią. Chciałem po prostu odwrócić się o odejść, bo chodzenie po piwnicach bloków było ostatnim na co miałem dzisiaj ochotę, ale w tym momencie przypomniałem sobie, że w domu czeka mnie nauka do jakiegoś miliona sprawdzianów i kartkówek zaplanowanych na przyszły tydzień (nauczyciele mieli w nosie zbliżającą się wiosnę) i szybko zmieniłem zdanie.
Komentarze
Prześlij komentarz